O dwóch takich, którym zachciało się ogrodu ;)



Jeszcze rok temu byliśmy szczęśliwymi,  choć trochę nie mieszczącymi się w swoim M2 blokowcami. Kochaliśmy nasze gniazdko, łącznie z dość sporym balkonem, na którym co prawda częściej przebywało pranie niż my, ale ważne że był.  Można było wyjść, sąsiadów zagadać, kwiatki podlać. Bo roślinki również były, najpierw bujne w donicach a później już tylko kwitnące, sezonowe. Maj 2013 roku upłynął nam pod hasłem „wykańczania domu” (i konta bankowego), bo oto zatwardziali mieszkańcy bloku i zdeklarowani wyznawcy odpowiedniej do tego filozofii życia, zmienili upodobania i zdecydowali się na kupno domku. 


Z tymi upodobaniami to może za dużo powiedziane, w zeszłym roku jeszcze nie wiedzieliśmy, że tak naprawdę do domku jesteśmy stworzeni, a decyzja była podyktowana głównie kiepskim wyborem na rynku nieruchomości. I dzięki Bogu 🙂 Chyba nie ma dnia, kiedy z mężem nie komentujemy, że przypadek który wszystkim rok temu pokierował, uratował nas przed popełnieniem największego w życiu błędu – kupna mieszkania na siłę. 

I tak oto zatwardziali blokowcy dochrapali się nie tylko domku, ale i ogródka. Mały bo mały, ale przytulny i w sam raz dla kogoś, kto widząc kawałek wolnej przestrzeni, zwyczajnie zaczyna dziczeć 😉 Wtedy całą swoją energię poświęciłam na urządzanie i dekorowanie domu, na ogród nie miałam zupełnie pomysłu. Tak samo, jak i wiedzy i doświadczenia w pielęgnacji roślin. Podeszliśmy więc do tematu na spokojnie, żeby uniknąć porywania się na projekt, który bez wątpienia by nas przerósł. Pierwszym etapem było więc posianie trawy i dobranie kilku roślinek, żeby Antek miał gdzie biegać i ogólnie ładnie było, zielono. Polecona projektantka terenów zielonych doradziła przy wyborze krzaczków. Szkoda mi jej było, bo trafiła na oporny grunt i nie mogła skrzydeł rozwinąć. Ale byliśmy zdecydowani, że do rozbudowy ogrodu powrócimy za rok. 

Każdy, kto musiał kiedyś wzywać fachowca ten wie, że najlepszy jest polecony i sprawdzony. I my to wiedzieliśmy, więc byliśmy bardzo zadowoleni, kiedy w najgorętszym sezonie czas dla nas znalazł polecony ogrodnik. I faktycznie przysłał pracownika, który spędził u nas cały dzień, trawę posiał, tuje i bez posadził.  Ostatnim etapem było rozrzucenie kamyczków przed dom. I tu się zaczęło ….

Z miesiąc zwodził nas ten ogrodnik, że kamyczków jeszcze nie ma, albo że już są ale nie ma jak przywieźć, albo że dzisiaj na pewno będzie, po czym się nie zjawiał. W końcu mąż zadzwonił i przekazał, żeby się z tymi kamieniami już nie fatygował. A w tym czasie trawa wzeszła, ale jakoś nierówno i coś nam było mało zielono. Bez jeszcze zanim zakwitł, już zdążył zmarnieć. I to wszystko nie z braku podlewania. Zapytaliśmy więc sąsiadów o ich ogrodnika, zadzwoniliśmy i zjawił się nadzwyczaj szybko. Obejrzał trawnik, tuje i wyśmiał poprzedniego ogrodnika. Że wszystko co mógł zrobił źle. A kiedy wykopał zmarnowany bez, to chyba w duchu wyśmiał i nas. Okazało się, że zapłaciliśmy 80zł za coś, co wykopane zostało z rowu przy drodze. Najważniejsze było jednak, że obiecał uratować nasz ogród. Przyjechał za kilka dni, nawiózł trawnik, wsadził nowe drzewko, kamienie przed dom też przywiózł i rozrzucił. Idealnego ogródka nadal nie było, ale jak się spojrzało pod odpowiednim kątem, trawa była soczyście zielona i równiutka 🙂 A my znaleźliśmy naszego ogrodnika.

Pod koniec lutego br. zadzwoniłam po pana „chwasta” (przydomek ten zyskał bynajmniej nie z powodu zawodu, a nazwiska) a kiedy przyjechał, dowiedziałam się, że już ma kolejkę klientów na wiosnę. Dowiedziałam się zresztą znacznie więcej, a mianowicie, że on widzi tutaj projekt na conajmniej 2.000 zł, kamyczki, dróżki, nawet gdzieś się tam oczko wodne przewinęło. Bo tak po prawdzie, to wszystko tu trzeba zerwać i robić od nowa. Szybko sprowadziłam go na ziemię, bo nie chciałam aż takich funduszy poświęcać na ogród, na który nadal nie miałam pomysłu. I wtedy on mnie sprowadził na ziemię, że cokolwiek sobie wymyślimy, on będzie mógł zrealizować w lipcu. W lipcu! Dopiero kiedy wyszedł dotarło do mnie, że 1. ktoś już tu sobie roboty wybiera i klientów segreguje oraz 2. „znowu k…. nie byłam asertywna”, że nawiążę do Adasia Miauczyńskiego. No ale postanowiłam, że kiedy zjawi się na wertykulację trawnika (żeby nie było, że teraz już operuję takim słownictwem – właśnie kolejny raz musiałam to wygooglać ;)), zaprotestuję co do tego lipca. No ale  nasz ogrodnik się już nie zjawił, ani nie zadzwonił. 

Kolejny ogrodnik równiez był … z polecenia. I zrobił nam ten ogród: trawnik przywrócił do życia i krzaczki posadził. Nie obyło się bez stresów, cały miesiąc telefonów i przypominania się nam zleciał. A czy mam swój wymarzony ogród? Myślę, że tak. Nareszcie mam jakąś wizję ogrodu, w którym ma być zielono a latem również kolorowo. W którym krzaki i kwiaty stworzą przytulne miejsce, a soczysty trawnik będzie zachęcał do spacerów na boso. Idziemy w dobrym kierunku 🙂 Być może właśnie przez te wszystkie potyczki, w końcu się trochę dokształciliśmy i już nie boimy się działać samodzielnie. Dzisiaj na przykład dostrzegłam mrówki czy inne mszyce na kalinie i potraktowałam je odpowiednim płynem. A zakupy w sklepie ogrodniczym: wybór kwiatów, czytanie etykiet a później sadzenie – to teraz dla mnie prawdziwa przyjemność. 


Previous KONKURS anyone?
Next Bolesne ząbkowanie? Wybierz bursztyn!

Suggested Posts

„Nie będę płakać nad pieprzonym egoistą”, czyli ilość człowieka w człowieku.

Na śniadanie.

HITY stycznia.

Rodzina otwartych serc.

Urodzinowe inspiracje!

Moje miejsca w Sieci.

No Comment

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *